Monumentalny Hong Kong - wiezowce porazały słońcem
Monumentalny Hong Kong - wiezowce porazały słońcem
Łukasz Rzepiński Łukasz Rzepiński
1301
BLOG

Hej ha kolejkę nalej - chińskie opowieści

Łukasz Rzepiński Łukasz Rzepiński Polityka Obserwuj notkę 5

 Dzisiaj kontynuuję chińskie opowieści. Tym razem na luźno i wesoło.

 

Hej ha kolejkę nalej, to zrobi doskonale chińskim opowieściom

Dziś piszę bez „Ż kropką”. Obijam się w pracy a zeby uzyskać Ż z kropką muszę wyłączyć firmowy komunikator. Obijać się mozna, ale na komunikatorze trzeba być obecnym. Szef mój szacowny chiński awansował jeszcze wyzej w związku z tym zaczął podejmować coraz irracjonalne decyzje na skutek których albo nie mam wogóle nic do roboty wiele dni albo spada nagły jej natłok. Chętnie zapoznałbym się z chińskimi szkołami zarządzania, gdyz albo czegoś nie dostrzegam albo mają powazne braki w tej dziedzinie. Na początek podjąłem na coursera.org kurs uniwersytetu HongKongu o chińskim duchu, trochę literatury, mentalności chińskiego bohatera i wzoru nieobecnego w kulturze europejskiej: idealnego urzędnika i mandaryna.

Ale ja tu gadu-gadu, a o Chinach opowiedać miałem.

Kolega pewien słuchając moich opowieści powiedział kiedyś nagle: „Łukasz, ty nie zastanawiasz się czy ty nie jesteś jakimś bohaterem ksiązek przygodowych?”.

Przygód było trochę i tym razem. Nie będę zatem opowiadać chronologicznie – podązę za wrazeniami.

Shenzhen. „Przytulne” 18 milionowe miasteczko. Siedzę w towarzystwie 2 Hindusów i 2 Chińczyków w jednej z restauracji w CoCo park. Z nieba leje się zar, wokoło błyszczą świezutkie gigantyczne wiezowce. Shenzhen 20 lat temu liczyło zaledwie 50.000 mieszkańców. Chińska Republika Ludowa wybrała to miasto na kapitalistyczny eksperyment. Udał się i niewiele pozostało z „ludowości” w Chińskiej Republice poza Partią i Mao. Nie ma emerytur, darmowej edukacji. Jest drapiezny kapitalizm, którego Shenzhen jest emanacją – rosną wiezowce i centra handlowe. Po centrum rozpita młodziez rozbija się w Ferrari. Obok starsza pani sprzedaje jakieś roślinki. Ciekawe ze w Chinach nie zauwazyłem zebraków – jeśli ktoś jest biedny to usiłuje przynajmniej coś sprzedać a nie prosić – chiński duch przedsiębiorczości.

I tak siedzę sobie, wilgotne gorące powietrze oblepia moją skórę a oczy razi światło odbijające się od szklanych ścian potęznych wiezowców. I myślę sobie ze własnie obserwuję zmierzch Europy i wzrost nowych potęg. 2 Hindusów, 2 Chińczyków i ja – oddane proporcje ludnościowe. Europa 700 milionów, Chiny 1,3 miliarda i Indie 1,3 miliarda. Chińczycy wchodzą w rolę superpotęgi przyjmując to jako coś zupełnie oczywistego i co nalezało im się od zawsze. Hindusi aspirują i starają uczyć się od bardziej dynamicznego sąsiada. Do Hindusów jest nam blizej mentalnie – swoje zrobiło brytyjskie dziedzictwo. Chińczycy są z o wiele bardziej odległej planety.

Chińczyk z Shenzhen juz jest bogatszy od Warszawiaka. Po uniwerytecie zarabia jakieś 10.000zł, wynajmuje mieszkanie za 2000, ale najczęściej je kupuje biorąc kredyt na 50 lat gdyz w Shenzhen kosztuje ono juz jakiś milion-dwa miliony złotych! Minie jeszcze 10-20 lat i bogaci Chińczycy będą przyjezdzać do Europy na wakacje niczym do ubogich krewnych.

Chińczykom tak naprawdę nie jestem potrzebny. W zasadzie to do dodawania otuchy w nieznanym środowisku kulturowym. Chętnie pobieram menedzerską pensję za dodawanie otuchy. Traktują mnie jako coś w rodzaju celebryty, atrakcji.

„Co robisz dziś wieczór?” – pyta KeyYong (muszę wkładać sporo wysiłku w zapamiętywanie imion, najczęściej przez skojarzenia). „Idę szaleć do miasta” – odpowiadam mu, choć naprawdę nie mam pojęcia o rozrywkach w Shenzhen. „O świetnie – to ja cię zabieram”.

KeyYong jest wychowany w Singapurze – jednym z najbardziej zaskakujących krajów świata: oświeconej dyktaturze. Zaserwował mi wiele ciekawych opowieści. O tym ze aktualny prezydent jest prawnikiem z Oxfordu i jeśli się skrytykuje rząd to wytacza on proces o zniesławienie. Ze mozna zostać w Singapurze bez ostrzezenia aresztowanym za 2 rzeczy: wszczynanie niepokojów religijnych i rasowych. Słynny jest natychmiastowy wyrok śmierci za posiadanie choćby najmniejszej ilości narkotyków, zakaz gumy do zucia i ogólnie liczne przykazania rządu jak nalezy zyć. Singapur jest jednym z najbogatszych i najlepiej zarządzanych państw świata, a jego obywatele otrzymują dokonałą edukację i świadczenia. 90% Singapurczków to Chińczycy – mentalnie są jednak w znacznym stopniu zwesternizowani. Posługują się niezłą angielszczyzną w przeciwieństwie do Chińczyków z „mainlandu” i mają w sobie sporo luzu, tymczasem Chińczyk z ChRL wygląda jakby kij połknął i boi się ze coś powie albo zrobi nie tak jak trzeba. Podobnie jest z HongKong-czykami. Energiczni, wyluzowani, często brytyjski akcent. Byt ten autonomiczny jest kolejnym chińskim eksperymentem – czy mozna wpuścić demokrację i co się stanie. Widziałem tam demonstracje i nikt nie rozjezdzał jej czołgami.

A zatem KeyYong zabrał mnie, owszem w nocne Shenzhen. Pewien Norweg powiedział mi kiedyś ze Chińczycy zawsze sa interesowni i nie przyjaźnią się ot tak po prostu. Miał rację. Byłem mu potrzebny do podniesienia prestizu. Cóz za surrealistyczna sytuacja. Zabrał mnie do klubu gdzie tańczy się salsę, gdyz okazało się ze jest to jego pasja. I patrzę ze zdumieniem na małe Chineczki wykonujące latynoamerykańskie ruchy i wskrzeszające z siebie południowoamerykańską erotyczną pasję. Co za zderzenie kultur. Przystojni latynoscy instruktorzy obwijają wokół siebie drobne, chińskie dziewczyny. KeyYong poszedl w tany a ja siedzę sam, gdyz salsy nie znam. Siedzę zatem sam, wychylam trzecie piwo, czasami któs rzuci spojrzenie tylko. Nagle podchodzi i mówi: „jesteś bardzo popularny”. „Co?” – kolejny surrealizm tego wieczoru. „Patrz” – pokazuje mi telefon, „moi znajomi duzo o tobie rozmawiają, dziewczyny pytają ile masz lat i czy jesteś wolny”. Faktycznie – jakieś długie konwersacje po chińsku. „To czemu nie podejdą i nie pogadają?” – pytam. „A wstydzą się i po angielsku słabo mówią”. Rozglądam się: nic. Nie widzę aby ktoś spoglądał, wyrazał emocje. Cały świat emocjonalny znalazł się w przestrzeni wirtualnej, w szybko wypisywanych chińskich znakach. Teraz juz rozumiem czemu Chińczycy mają nieustannie nosy w smartfonach. Tam toczy się ich zycie towarzyskie. Zaobserwowałem to przypadkiem w HongKongu. W kolejce usiadłem za Chinką, która toczyła konwersacje w telefonie po angielsku. Nieładnie, ale wszystko widziałem. W niesamowitym tempie wypisywała wiadomości „Idziemy dziś na obiad?” (jakze Chińskie). „Chyba Brian się z kimś umawia, proszę powiedz mi czy widziałaś ze poszedł z kimś na randkę”. „Coś ty”… „no proszę powiedz, chyba mu się juz nie podobam” – wypisywane w niesamowitym tempie.

KeyYong około 22giej oświadcza ze jest zmęczony i wraca. Obtańczył z 10 dziewczyn. Mnie 3 piwa jeszcze nie zmęczyły. O nie, tak mój wieczór nie będzie się dziś kończył. I wparowuję do jakiegoś klubu „Hot pepper”. Oj, snobistycznie. Chińczycy w garniturach a Chinki w doskonałych toaletach i ubraniach. Zamawiam whisky i zostaję porazony ceną dorównującą cenom norweskim. Dobrze, sączę. Obok mnie sączy Chińczyk w okularach przywodzących na myśl japońskiego cesarza Hirochito. Zaraz.. on zamówił całego Danielsa. Zapłacił za niego chyba z 1000 złotych. Zdumiało mnie to więc podchodzę, pokazuję na butelkę i mówię „dobry gust”. Chińczyk poniewaz od dluzszego czasu siedzial sam ucieszył się. Pyta słabą angielszczyzną skąd jestem. Polska – nic mu nie mówi. Norwegia – mówię znowu. „Oooo Norwegia” – cieszy się. Wyciąga telefon i pokazuje mi siebie z norweskim krabem królewskim. Oczywiście usiluje go pozreć, gdyz Chińczycy widząc jakikolwiek obiekt zastanawiają się przede wszystkim czy jest jadalny. Zartują nawet sami z siebie ze byliby w stanie zjeść samolot. A potem pyta mnie „lubisz Porsche?”. Robię zdziwioną minę to pokazuje mi z entuzjazmem kolejne zdjęcia – „To moje Porsche” – faktycznie, siedzi w sportowej maszynie. „A mój brat w Norwegii ma Ferrari” – i kolejna fotka, siedzi z drugim cesarzem Hirochito w Ferrari. „Bo wiesz ja mam fabrykę” – opowiada. Mój opad szczeny robi się coraz większy. „Produkuję specyfiki medycyny chińskiej” – i pokazuje mi zdjęcia róznych ziół. Faktem jest ze trafiłem do takiej chińskiej apteki  – te wszystkie specyfiki były sprzedawane za niebotyczne pieniądze. Najbardziej zdumiewający był sklep w HongKongu. Obwieszony złotymi medalami a w ramkach za pancerną szybą znajdowały się 2 korzenie zen-szenia o dziwnych kształtach. Przypięto do nich ceny. Pierwszy korzonek kosztował 395.000 dolarów HongKongu co stanowi około 200.000zł. Drugi połowę tej sumy.

Milioner pyta następnie czy kupić mi takze butelkę, za co dziękuję. Zgadzamy się jednak ze nalezy poszukać dziewczyn ale idzie nam kiepsko. „Nie, nie  – z tamtymi nie rozmawiaj, to złe dziewczyny” – mówi mi. „Widzę to” – dodaje. Faktycznie, podchodzą w eleganckim makijazu i czarnych sukienkach i pytają wprost czy postawimy im szampana. Chińczyk odprawia je zniecierpliwiony. „Ja szukam dobrej dziewczyny” – dodaje. Wreszcie przypadkiem wpadamy na  trzy Chineczki. Facet jest zadowolony bo zainteresowały się europejską buzią. Rozmawia i rozmawia – „to dobre dziewczyny, mówi w końcu”. „To bierz się za niego” – mówię do najwyzszej i całkiej ładnej, „fajny facet i bardzo bogaty”. „Mmmm” – coś tam mruczy Chinka niewyraznie. „A ty po co przyjechałeś do Shenzhen?” – pyta.  A ze mam juz trochę w czubie to odpowiadam bezczelnie „ozenić się z tobą”. Chinkę jakby przeszedł jakiś prąd, odwróciła się w odruchu ucieczki. W końcu podeszła i pieszczotliwie wytargała mnie za uszy marszcząc nos. Wychyliła szybkim tempem piwo i ciągnie na parkiet. Chińczycy na ogół są w klubach nieco drętwi. A w dziewczynę wstąpił nagle demon, zaczęliśmy ostro wywijać przy bodajze muzyce Prodigy. Łapię spojrzenie chińskiego biznesmena, który patrzy z miną chmury gradowej. Więc staram się na prózno i jego wyciągnąć. Kolezanki Chinki patrzą jak wywijamy, a ze wywijamy ostro to popiskują po azjatycku, zakrywają buzie, albo klaszczą na przemian wydając z siebie piski. Chinka toczy wokoło coraz bardziej mętnym wzrokiem. „To teraz twoja dziewczyna” – powaznie oświadcza biznesmen. „Dziewczyna” jest coraz bardziej pijana. W końcu kolezanki biorą ją za ręce i postanawiają się zaopiekować wyprowadzając z klubu. „Bądź tu jutro o 23ciej” – rzuca do mnie. Umawiam sie takze z biznesmenem i wychodzę.

Surrealizmu wieczoru dopełnia podchodząca, chwiejąca się prostytutka w czerwonej sukience. „Skąd jesteś?” – pyta. „Z bardzo daleka odpowiadam”. Nadal lekko się chwieje – „ja tez z daleka… z Marsa” – kontynuuje konwersancje zadziwiająco dobrą angielszczyzną. „Z Marsa?” – odpowiadam, „przeciez męzczyźni są z Marsa kobiety z Wenus”. Prostytutka robi zdziwioną minę. „Ale jak to?” – pyta i zostawiam ją w tym stanie zdziwienia wsiadając do taksówki.

Dnia następnego jednak ani biznesmen ani dziewczyna nie pojawili się, a ja zacząłem się zastanawiać czy moze to wszystko mi się nie przyśniło.

Udaję się jednak na największą giełdę elektroniki na świecie – Huaquiang. Wielopiętrowe budynki wypełnione podzespołami, telefonami, gadzetami, srubkami, urządzeniami usb, głośnikami. Nagabywany o kupno telefon robię minę eksperta, choć nie chcę nic kupić. „Tak, tak, to podróbka, ale mam inne rzeczy” – mina zadziałała, choć nie mam o tym pojęcia. Na 10 tym piętrze wiezowca juz nikt mnie nie nagabuje – więksi producenci. Nabywam bardzo dobry plecak, fachowo biorąc katalog i otrzymując kwoty przy zamówieniu 1000 sztuk. Bardzo tanio, strasznie tanio.

W pracy jakieś kolacje biznesowe. Przepych ogromny – ekskluzywna restauracja połozona na 20 tym piętrze wśród morza szklanych wiezowców. Krzątają chińskie hostessy.  Jeden z Chińczyków opowiada o niuansach narodowościowych. „Ja jestem z ludu HaKa” – czyli wygnańców. Ale jesteśmy Chińczykami mamy tylko inny dialekt. „Mamy duzy problem z programistami” – ciągnie – „nasza jednostka tworząca oprogramowanie jest połozona w mieście (zapomniałem). To konserwatywne miasto: ludzie nie mowią po angielsku, ale mało tego. Nie mówią nawet po mandaryńsku! Musimy pisać do siebie emaile”.

Wracam do Hong Kongu. Pomimo ze jest w Chinach, ma nadal wydzieloną granicę (nie potrzebujemy wizy), własną walutę i ograniczoną demokrację. Wizualnie wrazenie robi ogromne – potezne wiezowce, ale częsciowo czuję się jak w Europie: brytyjskie autobusy i tramwaje dwupodłogowe, puby, europejskie restauracje. Pięknie nad wodą , w oddali zielone góry. Podoba mi się i od razu poczułem się jakoś dobrze.

 

 

37 lat, pracuję jako specjalista w Oslo pisuję głównie o historii i ekonomii ostatnio o podrózach, mentalności Skandynawów i Chińczyków

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka