Komentuj, obserwuj tematy,
Załóż profil w salon24.pl
Mój profil
Łukasz Rzepiński Łukasz Rzepiński
1691
BLOG

Chiny - Wściekły Smok

Łukasz Rzepiński Łukasz Rzepiński Polityka Obserwuj notkę 3

 

Chiny – Nanjing

Nie wiem jakim cudem pominąłem w moich opowieściach wyprawę do Chin. Zapewne dlatego, że platforma wordpress jest w Kraju Środka zablokowana i nie mogłem pisać na gorąco. Otrzymałem zatem miesiąc temu polecenie wyjazdu służbowego do miasta Nanjing. Ot nieduże 8 milionowe miasto, stolica prowincji. Położone około 200 kilometrów na zachód do Szanghaju, nad Żółtą Rzeką. Chińczycy w pracy uśmiechają się – „no to poduczysz się chińskiego i koniecznie spróbuj kaczki po nanjingsku, jest inna niż pekińska”. Celem jest przygotowanie wizyty norweskiego klienta, który ma oglądać „proof of concept”, czyli wersji testowej przygotowywanego projektu. Lecę sam… enigmatyczny szef jak zwykle nie wspomniał gdzie i kiedy się tam pojawi. Po odebraniu wizy biznesowej, która ku mojemu zdumieniu nie kosztowała nic, choć dla Norwegów kosztowała po 600 koron, przygotowuję się do odlotu. W ramach przygotowań uczyniłem rzecz, która okazała się decyzją zbawienną. Otóż sprawdziłem wszystkie miejsca w jakich mogę w mieście bywać – dworzec kolejowy, lotnisko, hotel, praca, stare miasto itd. i wydrukowałem odpowiednie karteczki z mapami po chińsku.

Po 10 godzinach lotu Lufthansą, gdy samolot podchodzi do lądowania ukazuje się znany mi już widok – biaława, mętna atmosfera powietrza,niska widoczność. Bardzo wilgotno a swoje dodaje smog. Wielka Żółta Rzeka toczy leniwie swoje brudne wody. Mozaika pól ryżowych. I austrady… wszędzie, niektóre puste, na niektórych poruszają się małe punkty. 

Podczas oczekiwania na kontrolę paszportową na ekranach ukazują się filmiki prezentujące bezpieczeństwo Chin. Uśmiechnięte żołnierki i żołnierze, wokół nich gromadzą się wdzięczni za ich trudną służbę ludzie. Pogranicznicy chińscy przepatrują niezmierzone przestrzenie Himalajów. Później nie jest już tak pokojowo i wesoło, chińscy żołnierze z automatyzmem robotów szturmują jakiś okręt przeczesując kolejne pomieszczenia. I znowu uśmiecha się szeroko ładna chińska żołnierka. Poczułem się dziwnie. Kiedyś zapytałem szefa czy mają armię z poboru – na co on zaczął się śmiać i odpowiedział: może w Europie tak jest, bo u was brakuje ludzi. U nas żołnierz to bardzo dobry zawód i aby nim zostać należy nawet dać łapówkę.

- Pierwszy raz w Chinach? – pyta pogranicznik – Pierwszy – Cel wizyty? konferencja? – Nie, biznes. Żołnierz kiwa głową, oddaje paszport: „Witamy w Chinach” – mówi.

Wychodzę przed wejście lotniska… Nanjing… To nie Szanghaj – obcokrajowców tu niewielu. Szybko orientuję się że jestem jedyną białą twarzą, która przyciąga zainteresowanie. Stada Chińczyków wymachują smartfonami i palą papierosy rzucając niedopałki gdzie popadnie. Uśmiecham się szeroko bo nie rozumiem nic. Na wszelki wypadek fotografuję napis „Taxi” aby móc kogoś zapytać gdy będzie potrzeba. 

Zostałem ostrzeżony że jako obcokrajowiec zostanę przez taksówkarza na pewno oszukany. Przyzwyczaiłem się że w nowym miejscu zawsze płacę takie frycowe. Wręczam mapkę z miejscem gdzie zaznaczony jest mój hotel obsługującemu postój i wkrótce sunę brudną taksówką przez autostradę. Taksówkarze siedzą za osłaniającą pleksiglasową osłoną. Otoczenie nie ma uroku Tajlandii, czy Birmy – wszędzie budowy. Wkrótce dostrzegam ogromne przestrzenie gdzie wyrosły niczym kopce termitów potężne blokowiska 30 piętrowych apartamentowców. Puste. W mieście szerokie, wielopasmowe ulice i estakady kolejek napowietrznych. W blokach suszy się pranie. Poziom zamożności jednak wyższy niż np w Birmie – samochody są dobre, co najwyżej średnie, nie zauważam wielu zdezelowanych gratów. Taksówkarz wysadza mnie przed skromnym hotelem i… nie oszukał mnie! Celowo wziąłem hotel firmowy aby nie męczyć się z procedurą zwrotu kosztów. Zostałem jednak ostrzeżony że jest to hotel dla Chińczyków (czytaj: przyzwyczajony do luksusów Europejczyku, to może być nie dla ciebie). I szybko okazuje się że Europejczycy w istocie tam nie nocują. Dialog z panią w recepcji okazuj się wręcz niemożliwy. Pierwsze pytanie: „A gdzie jest pana chiński kolega?”. „Nie mam, jestem sam”. Pani nie bardzo wiedziała jak kontynuować konwersację i nie bardzo mogła mnie znaleźć w systemie rezerwacji. „Jeśli mnie nie ma, to proszę mi dać po prostu pokój – zapłacę normalnie”. Okazuje się że to jednak… niemożliwe. Jakżeż to tak wejść do hotelu i chcieć wynająć pokój? Po wielu telefonach w końcu sprawa się wyjaśnia. Pokój – skromny ale bardzo przyzwoity ze smutnym widokiem na rosnące blokowisko. Nie była to reprezentacyjna dzielnica. Szybko się o tym przekonuje wychodząc głodny na ulicę. Pani w hotelu nie umiała mi wyjaśnić gdzie znajduje się jakaś restauracja. Ludzie oglądają się za mną, dzieci rozdziawiają buzie. Gdy podchodzę do ulicznej budki z jedzeniem sprzedawca również rozdziawia gębę. Coś tak wskazuję i otrzymałem za całe 2 złote kubeł chińskiego makaronu i jakiegoś mięsa, które okazuje się bardzo ostrymi wątrobami. Jednak dobre. 

Wpadam w hotelu na mojego szefa – jednak Chiny są małe. 

Następnego dnia udajemy się do biura. Początkowo mieliśmy iść na piechotę, jednak szybko okazało się że mały odcinek na mapie to jakieś gigantyczne przestrzenie – taksówka jedzie 20 minut. Wejścia pilnuje służbisty żołnierz – w końcu to firma będąca chińskim zakładem o znaczeniu strategicznym. Koszmar formalnościowy, brak znajomości angielskiego, po wielu telefonach do różnych osób dostaję przepustkę. Firma okazuje się ogromnym obszarem położonym wśród jezior i ogrodów, gdzie wyrosły liczne biurowce. Pracuje tam 20.000 osób. Po obiedzie – w bardzo dobrej chińskiej kantynie, Chińczycy… rozkładają składane łóżeczka i niczym w przedszkolu udają się grzecznie spać na godzinę.

Kolejnego dnia jest znacznie gorzej – mój enigmatyczny szef pojechał do biura beze mnie, zatem trzeba sobie radzić. Macham na taksówki – szybko okazuje się że zachęcające zielone światełko oznacza „zajęty” a ostrzegawcze czerwone „wolny” – zupełnie na odwrót. Pokazuję moja magiczną karteczkę z wydrukowaną po chińsku lokalizacją i jedziemy. Teraz jest jeszcze gorzej – staję sam na sam z chińskim żołnierzem, który kieruje mnie do niemowiącej po angielsku recepcji. I radźmy sobie… w końcu wypisuję na kartce imię i nazwisko kadrowej. „Aaaaa.. – to ja ją znam!” – wola recepcjonistka – „tamten budynek – macha gdzieś w głąb kompleksu” i daje mi przepustkę oddychając z ulgą. Zdumiony mijam groźnego żołnierza i zanurzam się w kompleks. Szybko zabładziłem – zacząłem krązyć po biurowcach: trafiam na jakieś hale produkcyjne. Pilnujący….. aby uniknąć problemu kłopotliwej rozmowy ze mną…. wszędzie mnie wpuszczają. Jak Europejczyk idzie to znaczy że pewnie może. Wreszcie zdziwiony wpadam w tym kopcu termitów na znajomą chińska twarz i zaraz potem zarówno na mojego szefa jak i zespół – znowu szczęście dopisuje. 

Wieczorem mój introwertyczny szef, z którym szanujemy się, ale kontaktu za nic złapać nie możemy, oświadcza „jesteś w Chinach, ja jestem gospodarzem, to moim obowiązkiem jest pokazać Ci miasto”. Szybko okazuje się jednak że o Nanjing pojęcia nie ma, zatem ja wyciągam karteczkę gdzie znajduje się jakaś strefa rozrywki. Zabrał mnie do restauracji, gdzie przyniesiono nam wielką rybę wyglądającą jak sum. „Najlepsza jest głowa. A powinieneś zacząć od oczu!” – włos zjeżył mi się na głowie. „Nie, nie, to ja wezmę ze środka”. „No dobrze” – cieszy się szef i sprawnie wyłupuje rybie oczy i zjada jej mózg. Przyznam jednak że ryba przepyszna. Wokół hałas, dym papierosów, biegają dzieci. Więkoszość Chińczyków bawi się smartfonami, włącznie z moim szefem. Drętwo.

„To teraz do night clubu”. Chyba się przesłyszałem…. Ale dobrze, jedziemy. Dojechaliśmy… takiej dzielnicy z klubami i pubami to jeszcze nie widziałem. Chińczycy na ulicach są brzydcy i zaniedbani. Tutaj paradują dziewczyny piekne niczym porcelanowe laleczki. Luksus kłuje w oczy – bogate obicia ścian, złote lub kryształowe żyrandole. Do jednego z klubów zaprasza grupa chińskich modelek. Obok tłum – tam grupa modelek europejskich – przyglądam się twarzom: zapewne Ukrainki. Chińczycy tłoczą się koniecznie chcąc mieć z nimi zdjęcie. Szef przegonił mnie po trzech takich miejscach, gdyż nigdzie mu nie pasowało, odbył 40 minutową rozmowę biznesową. Wreszcie trafiliśmy do miejsca które było zgodne z jego gustem. Szybko okazało się jednak że aby zająć miejsce przy stoliku trzeba zamówić drinki za minimum 600 złotych. A w rogach loże – siedzą chińscy biznesmeni w towarzystwie hostess. Każda z lóż jest pilnowana przez policjanta! Siadamy przy barze i sączymy piwo. Szef jak to szef nie mówi nic, tylko podryguje w rytm muzyki. Większość Chińczyków bawi się w sposób następujący: piją, często grając w gry polegające na tym – kto przegrywa ten pije, a potem bawi się smartfonami. Policjanci w hełmach przepatrują otoczenie. Fajnie bynajmniej nie jest. Jakaś 30 letnia dość atrakcyjna Chinka uwieszona na mulacie pokazuje mnie swojej koleżance pokazując głową aby do mnie podeszła. Ta jednak zawstydzona spuszcza głowę. Barmani oszukują na potęgę, jeden z nich wypija mi pół piwa, zaczynam mieć dość. „No, idziemy” – oznajmia szef. Poszliśmy. „To lubisz kluby?” – pyta po tym milczącym spektaklu. „Lubię, czemu nie” – mówię. „Wobec tego mamy coś wspólnego!” – oznajmia zadowolony. Matko boska… Mamy problem z powrotem, szef nie wie gdzie, a moja mapka okazuje się zbyt niedokładna dla taksówkarza z innej dzielnicy. Szef urządza mu połajankę: zrozumiałem jak krzyknął „czy ja nie mówię po chińsku?”.

Podczas wyprawy opanowałem kilkadziesiąt znaków. Co ciekawe zapamiętałem ich znaczenie i potrafiłem zrozumieć czasami co jest napisane, ale nie zapamiętałem ich brzmienia.

Poczas weekendu ignoruję wezwanie do pracy i udaję się do starego miasta. Nanjing jest jednym z niewielu zachowanych miejsc historycznych. Podczas rewolucji kulturalnej Chińczycy z wielkim entuzjazmem zniszczyli cały ogrom własnego dziedzictwa. Wokół miasta ciągnie się kilkadziesiąt kilometrów wielkich murów, odwiedzam świątynie Konfucjusza, później piekną świątynię buddyjską na wzgórzu. Zdumiewa mnie ilość pielgrzymów – palą kadzidła, modlą się przed wizerunkami wiatrów oraz Buddy, zauważyłem salę ze zdjęciami zmarłych. W samej świątyni po dokonaniu rytuałów… można posilić się w stołówce mieszczącej się w świątyni, obslugiwanej przez buddyjskich mnichów. Później udaję się nad jeziora, gdzie sennie snują się łodzie. Otoczone górami, widocznymi za białawą mgiełką. Co rusz podchodzi jakaś rodzina i prosi mnie abym zechciał pozować z nimi do zdjęć. W parku na wyspach – piękne ogrody i wstążki z napisami powiewają na drzewach – o ile pamiętam to życzenia lub śluby. I trafiam w końcu do miasta. Pysznią się gigantyczne wieżowce – najwyższy w Nanjing ma 400 metrów, 2 razy nasz Pałac Kultury – zadzieram głowę. Wytyczono całe nowe Manhattany – gdzie metodycznie powstają ulice i szkielety wielkich wieżowców – wiele gotowych, ale jeszcze niezamieszkanych.

Gdy przyjechali Norwegowie, proponuję – „to ja pokażę wam miasto”. Ucieszyli się. „Znam stare miasto, widziałem fantastyczną świątynię buddyjską” – mówię. Jeden wykazał entuzjazm, inni mają dziwne miny. „Albo możemy pójść do pubu” – dodaję. „Noooo” – cieszą się, „już myslałem że trzeba będzie chodzić po jakichś świątyniach” – oznajmia jeden. 

Jednak w programie był rejs starymi kanałami. Przewodniczka z gorliwością komunistycznych przewodników jakich pamiętam z PRL, zasypuje datami i informacjami gorączkowo starając się przekazać jakże to wielką i wspaniałą historię ma Nanjing. Wywołuje tą gorliwością i sypaniem faktami znużenie. W tym i moje, a dodam że historią interesuję się bardzo. Zaczęliśmy wręcz stroić sobie z niej żarty… „… no i Chang Kai Szek przegrał i nie uzyskał władzy nad Chinami”. „Jak to? przecież rządził Republiką Chińską?” – mówię. „Tylko Tajwanem”. „No właśnie” – mowię – „a Tajwan nazywa się Republika Chińska”. „Ale to nie są prawdziwe Chiny”. „Oni to samo mowią o Chińskiej Republice Ludowej, oba kraje myślą że są prawdziwymi Chinami”. Przewodniczka chichocze nerwowo. 

Podczas rejsu opowiada z entuzjamem legendy. Przy czym chińskie legendy są dla Europejczyków niezrozumiałe na poziomie symbolicznym i wręcz … nudne. „No i tutaj ten most był budowany ale walił się raz za razem. Aż pewien bogaty człowiek zakopał garniec złota i teraz most trwa na wieki”. „Achhhhhh” – wzdychają zachwyceni pięknem tej opowieści Chińczycy. Patrzymy po sobie z Norwegami z dziwnymi minami. 

W pubie o dziwo prowadzonym przez Szkota, który zasiadał w podwórku i snuł smętne amerykańskie ballady, znalazło się 90% mówiących po angielsku Chińczyków w Nanjing gdyż po raz pierwszy spotykam się z nienaganną angielszczyzną. Norwegowie i Australijczyk poczuli sie najlepiej w swojskim otoczeniu i dalejże wychylać kolejne drinki. „Musisz się przysiąść do szefowej projektu i nawiązać z nią kontakt” – mówi szef swoim przymilnym lepkim głosem. Z niewiadomego powodu uznaje mnie za przystojnego i przypisuje jakieś fikcyjne działanie na kobiety, co prawdą nie jest, szczególnie w Norwegii, gdzie zarówno kobiety jak i mężczyźni sa wyjątkowo atrakcyjni. „Łatwiej kobieta zwierzy się mężczyźnie” – kontynuuje. Patrzę zażenowany – nie dość że chce abym wyciągał informacje to jeszcze w charakterze pół-żigolaka. On zupełnie nie rozumie norweskiej kultury. Ale co robić, przysiadam się. Norweżka od dawna jest drętwa jakby kij połknęła. Ale w końcu mimo że emanowała lodowatym chłodem wyciąnęła jakieś zdjęcia swoich nordyckich pociech i dalejże pokazywać. Jakiś postep. Oczywiście nie będę wyciągać żadnych informacji, co on sobie myśli, że za szpiega będę robić? Poza tym Norwegowie są czujni i natychmiast zburzyłoby to kontakt. Australijczyk upił sie i zaczęły się żarty historyczne. „No i to wszystko zawsze przez Polskę, ostatnio to musieliśmy znowu wypowiadać wojne Niemcom, żeby wam jak zwykle pomagać”. „No i nam kurwa pomogliście” – odpowiadam. O dziwo to rozruszało Norweżkę i hihocze ubawiona.

I ostatni akapit: o starciu kulturowym – norweskiej i chińskiej. W kulturze norweskiej ceniona jest asertywność i jasne stawianie sytuacji, konkretne wyrażanie potrzeb. Kultura chińska jest przymilna, uprzejma, pełna zawoalowanej kurtuazji, a potrzeby wyrażane są aluzjami. Po obiedzie Chińczycy zwykle śpią. Zatem szef powiada do Norwegów po lunchu: „być może zechcielibyście 15 minutową przerwę?”. „Ależ nie, nie trzeba, chcemy od razu zabierać się do pracy” – odpowiada Norweżka. Szef milczy i coś w sobie mieli. „Być może jednak macie ochotę pójść na kawę, przerwa dobrze by wam zrobiła”. Norwegowie patrzą zdziwieni. „Nie, nie potrzeba, mamy dużo pracy do zrobienia razem”. Wobec tego włączam się jako tłumacz kulturowy i mówię: „on chce powiedzieć że oni potrzebują się przespać, bo zawsze śpią po obiedzie, zatem moze faktycznie chodźmy na kawę”. Dopiero położenie kawy na ławę zadziałało: „aaaa ok, to chodźmy”. Szef oddycha z ulgą bo eksperci własnie drzemali na łóżkach składanych.

Wściekły chiński smok

chinese-dragon-o

Chiny utraty twarzy nie zapominają nigdy. W 2010 roku komitet noblowski przyznał chińskiemu dysdentowi: Liu Xiaobo /Liu sziaobo/ pokojową nagrodę Nobla. Chiny zareagowały jak to Chiny – niczym potężny, zraniony smok. „Obraza narodu chińskiego i partii…”. „Jak długo Norwegia będzie obrażać naród chiński i wtrącać się w jego prywatne sprawy?”. Przypomnę tylko, że zgodnie z tradycją – pokojowa nagroda Nobla przydzielana jest w Norwegii, która w czasie życia Nobla znajdowała się w unii ze Szwecją i sądzono w związku z tym że Norwegowie będą neutralni światopoglądowo. Komitet noblowski złożony jest zatem w tym wypadku z Norwegów i chiński smok zaczął natychmiast pluć ogniem w ten niewielki, choć aktywny i szlachetny kraj (Norwegia odmawia np sprzedaży uzbrojenia podejrzanym krajom, podczas gdy np Polska wyprzedaje stare uzbrojenie krajom afrykańskim, w których toczą się wojny). Natychmiast utrudniono działania norweskim firmom w Chinach, czyniąc ich życie nie do zniesienia. Zaostrzono przepisy wizowe. Sam odczułem różnicę starając się o wizę biznesową do Chin: Norwegowie dostali ją jak po grudzie po uiszczeniu niemałej opłaty 600 koron, podczas gdy ja z „zaprzyjaźnionej” Polski otrzymałem ją szybko i za darmo. Stosunki między Chinami a małą Norwegią określane są jako „lodowate”.

Ostatnio rząd norweski znalazł się w trudnej sytuacji, gdyż do Oslo przybył laureat nagrody Nobla sprzed 25 lat – Dalaj Lama. Chiński smok z uwagą łypał okiem. Rząd Norwegii wykonał unik i nie spotkał się z Jego Świątobliwością, natomiast uczynił to komitet noblowski. Przed Stortingiem zebrały się grupy protestujących Norwegów zarzucając rządowi podwójne standardy moralne i tchórzostwo.

W owym czasie wziąłem młodszego chińskiego kolegę na spotkanie grupy luźnych znajomych w Oslo. Sporo tam wariatów różnej maści, podróżników, buddystów, poszukiwaczy duchowych. Gdy zobaczyli Chińczyka to potraktowali jak kuriozum, po czym wyciągnęli bilety na spotkanie z Dalaj Lamą i dalej namawiać go na przyjście. Panika pojawiła się na jego twarzy i mówi: „nie, nie mogę, będę mieć problemy z rządem”. Gdy opowiedziałem to znajomej Chince z pracy ta wzruszyła tylko ramionami: „no tak, pewnie faktycznie by go zapisali, ale ja raz ponarzekałam na rząd chiński w norweskiej telewizji i nic się nie stało” – opowiedziała butnie. Faktycznie w Chinach obecnie na partię i rządy narzekać można pod warunkiem że nie jest to duża organizacja – wtedy władza uderza i ją rozprasza.

Pewien bywały w świecie Norweg zaczął rozprawiać przed Chińczykami o zaletach demokracji, o rozwiniętych społeczeństwach europejskich, o moralności społeczenej itd. Siedział tam pijany Poinformowany Chińczyk (Chińczycy z powodów genetycznych nie mogą wiele wypić). I zupełnie nie kryjąc już zniecierpliwienia zaczął dyszeć nacjonalizmem: „co wy sobie Norwegowie wyobrażacie? Że możecie nas pouczać? Nie zrobicie nigdy interesów w Chinach, Chiny to wielki rynek”. I tak argumenty siłowo-ekonomiczne przeciwstawił moralnym. Norweg słucha tej tyrady ze skwaszoną miną i ja mimo że jestem chińskim najemnikiem, minę mam niewesołą.

„Może się jakoś ułoży?” – pyta Norweg Poinformowanego Chińczyka. „Nie ma szans. Chiny nie zapominają nigdy!”. Ta wasza premier pytała mnie: „co ja mogę zrobić żeby polepszyć stosunki z Chinami?”. „To bardzo proste” – kontynuuje Poinformowany Chińczyk – „musicie złożyć oświadczenie, że decyzja komitetu noblowskiego była podjęta zupełnie niezależnie od woli rządu i rząd norweski się od niej odcina”. „Nie mogę, Norwegowie tego nigdy nie zaakceptują. Ja to bym nawet to powiedziała, ale wyborcy tego nie zrozumieją”. „Wobec tego pozostanie, tak jak było”.

Chiński smok był coraz bardziej pijany i wściekły. Gdy poszedł sobie poklepałem Norwega po ramieniu.

 

 

37 lat, pracuję jako specjalista w Oslo pisuję głównie o historii i ekonomii ostatnio o podrózach, mentalności Skandynawów i Chińczyków

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka