Łukasz Rzepiński Łukasz Rzepiński
727
BLOG

Norwegia/Chiny cz.XVIII

Łukasz Rzepiński Łukasz Rzepiński Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

 

Chińska skromność i spotkania biznesowe

Jak wygląda powitalny chiński rytuał?

- Jak brzmi pana szlachetne nazwisko? – nalezy zapytać

A jeśli rozmówca jest młodszy lub chce skrócić dystans odpowiada:

- Zapomnij o moim nic nie znaczącym nazwisku, moje imię brzmi (na przykład) XianZhuo (imię żeńskie).

Wypowiadają tę formułkę w takim tempie, jakby było to nasze “dobry” – “bry”.

W dobrym tonie jest podkreślanie własnej skromności – niektórzy powiadają że w dobrym tonie jest wręcz samobiczowanie się co wydaje się ludziom Zachodu groteskowe a nawet żałosne. Obowiązuje to również w ocenie zdarzeń czy stanu psychicznego – o ile Chińczycy na ogół są pogodni, to nie widzą nic zdrożnego aby polskim zwyczajem ponarzekać sobie. Szczególnie popularne jest narzekanie w którym prezentuje się człowiek jako uciśniony – przez sytuację, firmę. Kolejne podobieństwo do kultury polskiej – czasami lubią zrobić z siebie ofiary. W kulturze japońskiej za to jest to postępowanie wyjątkowo żałosne.

Jak powiada nauczyciel chińskiego: niektórzy Japończycy uważają się za depozytariuszy starej kultury Chin, a współczesne Chiny oskarżają o jej zagubienie. Nie pamiętam czy już o tym pisałem: w oficjalnym przewodniku dla początkujących w firmie znajduje się zdanie: “proszę nie mylić nas z Japończykami, Japończycy są u nas niemile widziani a wręcz nienawidzeni”.

Nie do uniknięcia są starcia kulturowe podczas spotkań biznesowych. Forma i rytuał w kulturze chińskiej są bardzo ważne. Powitanie, przedstawienie się, podanie stanowisk są traktowane u nich jako bardzo istotny i długotrwały rytuał. Wizytówkę Chińczyka należy wziąć oburącz, uważnie się jej przyjrzeć i wyrazić tym samym szacunek. Tymczasem w zetknięciu z europejską kulturą biznesową dochodzi do ewidentnych zgrzytów.

Chińczycy podchodzą do wszystkiego bardzo poważnie, brak im luzu i zdolności improwizacji, jednak staranne przygotowanie jest ich siłą. Podobnie przygotowują się do nadchodzących spotkań biznesowych – debatują do późna, ścierają się różne pomysły, wszyscy są bardzo aktywni – szefowie pokrzykują nakazując odpowiednią “linię”. No i są po paru dniach bardzo dobrze przygotowani. Przychodzą na spotkanie i ….. zapada cisza. Tylko najwyższy stanowiskiem coś tam duka. Eksplozje ekstrawersji zniknęły. Wówczas zaczyna się moja rola, choć często jestem gorzej przygotowany, to zaczynam po prostu rozmawiać. Zwracam się czasami do chińskich ekspertów, którzy jakby mieli ochotę pozapadać się w swoje komputery. Spotkania takie na ogół wypadają fatalnie. Jednak owe burzliwe i bezowocne przygotowania będą zawsze powtarzane “aby nikt nie powiedział, że nie zrobiliśmy wszystkiego co można było zrobić” – jak zwykle strach siłą przewodnią. Ponadto emocje: nieraz zdarzyło mi się przemawiać do mieszanej audiencji: Norwegowie żywo reagują, wspierają, bądź zaprzeczają mimiką, śmieją się. Chińczycy…. kamienne twarze. Nie wiem czy się nudzą? Jednak nie, czasami któryś świdruje mnie oczyma.

Spotykam demokratycznie, po skandynawsku, w autobusie dyrektora IT od naszego klienta. I zaczęliśmy rozmawiać: “po co przyprowadzacie tyle Chińczyków? Przychodzą i siedzą cicho” – pyta. Mówię że pracuję z nimi kilka miesięcy i na początku można popełnić poważny błąd: że pomimo że siedzą cicho i wyglądają czasami na zacofanych, to ogromnym błędem jest ich niedocenianie. Dyrektor dziwi się – “no ale czemu tak siedzą cicho? z czego to wynika?”. “Z szacunku” – odpowiadam. “Po pierwsze do was jako do klienta – nie wypada odezwać się nie pytanym, a także wobec wyższej rangi menedżerów”. 

Dalsze starcia kulturowe trwają podczas wymiany korespondencji biznesowej. W jednym projekcie prowadzę całość korespondencji w imieniu firmy, ale od czasu do czasu mój szef nie znający nawet podstaw zachodnich szkół managementu, stosuje tzw. micromanagement – czyli wyznaczanie konkretnych zadań i ścisłą kontrolę ich wykonania (czyli traktowanie człowieka jak robota) na całego. W zasadzie stara się układać sam korespondencję biznesową i nakazuje mi po prostu wysyłać swoje maile.

“Jak można się tłumaczyć że jeden dokument doślemy później, bo członek zespołu jest chory?” – pytam. Szef patrzy pytająco. “No przecież nie jesteśmy w szkole podstawowej”. “Wyślij”. Mówi tylko krótko szef. “Nie, to niepoważne” – mówię – “napiszę po prostu że jeden dokument doślemy później – bez żadnych tłumaczeń”. “Ale jak można wysyłać bez wytłumaczenia?” “Ale nie takie!” – upieram się.

Lub znowu spieramy się o email: szef konstruuje mail z gatunku “wyślijcie nam dokładne instrukcje, dokładniuśkie” – znowu tłumaczę że tak nie można – w Europie oczekuje się samodzielności i aktywności. Szef bierze moją myszkę i “bach” naciska “wyślij”. I kiwa głową z powagą mówiąc mową ciała “tak trzeba”.

Lub innym razem Chińczycy chętnie mówią dlaczego czegoś nie wykonali, bo w firmie mamy zabronione to, to i to i nie mamy dostępu do Facebooka (chodziło o jakiś moduł do Facebooka). Wykonuję w myśli tzw. “facepalm” – czyli walnięcie się z poczucia zażenowania w czoło. Oczywiście europejscy klienci patrzą się z minami “a nas to k… obchodzi co macie zabronione a co nie – rozwiążcie problem!”. Ale w chińskiej kulturze przedstawienie siebie jako ofiarę złego systemu, ale “przecież próbowałem” – jest jak najbardziej dopuszczalne i wręcz godne współczucia i podziwu.

 

 Notatka na marginesie | Posted on Grudzień 18, 2013

 Powraca temat wyjazdu na projekt do Pakistanu. Cóż, może w przyszłym roku będę wysyłać notki z obozów Talibów. Spotykam jednego młodego Chińczyka, który mówi że cieszy się, że powrócił do Norwegii, gdyż 8 miesięcy przebywał w Bangladeszu. Z ciekawością ciągnę go za język, gdyż od wysyłanych na cały świat przez firmę zwiadowców można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. “Kraj – ruina” – mówi. Jedyna jaka taka droga prowadzi z lotniska do centrum, a tak poza tym to jakieś resztki albo brak dróg. Nie ma nic – tylko ludzie. Mrowie ludzi, przemieszanych ze zwierzętami. W dodatku nigdy nie mówią prawdy, na każdym kroku usiłują cię oszukać.

 Przed Wigilią masy wigilii firmowych. W tym świąteczna impreza firmowa połączona z karaoke. Każdy ma zaśpiewać piosenkę ze swojego kraju, tylko ma być wesoła. Cholera… Wrzucam w YouTube top100 polskich piosenek i przesłuchuję: nie, jakie “hej sokoły…” – przecież to o Ukrainie, tego nie znam, tego nie znam, nie wiem…. o! to znam. “Czerwone Korale” Brathanki, niech będzie. Później sprawdziłem że melodia to węgierska piosenka ludowa. Trochę jednak ogarnia mnie strach gdy organizatorzy przysyłają maila – należy przybyć 2 godziny wcześniej przed imprezą, aby przećwiczyć repertuar. Stukam się w głowę i podchodzę do chińskiej organizatorki – “zwariowaliście?”- mówię. “Przecież to ma być zabawa, a nie jakieś 2-godzinne ćwiczenia”. Siedząca obok niej Norweżka mówi nieśmiało “w pełni się zgadzam”. Ale Chinka otwiera szeroko ze zdziwienia oczy: “jak to? przecież trzeba się przygotować!” – autentyczne zdziwienie. Chińczycy mają coś co zaczynam nazywać “syndromem ściśniętych jaj” – zero luzu, wszystko traktują śmiertelnie poważnie. Dalej jest jeszcze ciekawiej.


 Pokazy wigilijne otworzyły 2 chińskie dziewczyny (w tym owa organizatorka) z pełną powagą odbywając układ choreograficzny, który zakończył się dość zaawansowanym striptizem do stroju kąpielowego, co wywołało euforię chińskiej publiczności. “Wigilia” – trwa nadal. “Witamy, witamy przedstawicieli ambasady chińskiej. A teraz wystąpi kabaret X z ambasady Chin.” Ustawia się rządek 5 osób. Pierwsza wygłasza kwestię i potrząsa drewnianym urządzeniem, druga, trzecia i piąta – niezgułowaty młodzieniec wygłasza kwestię i uderza w gong. I Chińczycy w śmiech. I kolejka powtarza się kilkunastokrotnie. Wychodzi na scenę również prezes firmy i niczym gwiazdor wykonuje pieśń, która brzmi niczym połączenie “Pieśni na część tysiąca kombajnów na polach pszenicy” i marcujących kotów. Moje “Korale” nie wywołują zainteresowania Chińczyków, ale wzbudzają euforię wśród Norwegów za to. A najbardziej cieszy się Izraelita – “Man,… jaka fajna piosenka, skoczna, do tańca”. No tak, ostatnio gdy popił to z radością właśnie podśpiewywał jakieś “szalomy”. 

 Lichao wygrał nagrodę główną imprezy – telefon Huawei P6. I spłacił go tej samej nocy – został do późna. Wraca o 3 w nocy i zobaczył Norwega leżącego w śniegu. Tradycyjnie w sobotę wielu Norwegów pomimo kosmicznych cen alkoholu nawala się do nieprzytomności. Zmusił go aby zadzwonił po żonę, która przyjechała samochodem. Dobry Lichao, inaczej Norweg ani chyba wyzionąłby ducha przy minus 10 stopni.

 W zwyczaju mam czytać w kawiarni lub pubie (co w Norwegii niestety jest zwyczajem kosztownym, bo przy 2 piwach pozbywamy się 100zł). Niby przyzwyczaiłem się do tutejszej mentalności ale ciągle nie mogę przestawić się że w autobusie mam się nieśmiało uśmiechnąć jeśli chcę przejść, zamiast powiedzieć “przepraszam” (co ma zresztą efekt dobry, bo nieprzyzwyczajeni Norwedzy wręcz podskakują). Dlatego prawie parskam śmiechem gdy kelnerka w pubie pyta “co podać” a dwójka Norwegów jednakowo okazując uprzejmość pełną nieśmiałości i rezerwy, drapie sie indentycznie po nosach.

Lichao zresztą zamierza z kolegami urządzić inwazję na Polskę. Najważniejsze są oczywiście dobre jedzenie i niskie ceny.

 

37 lat, pracuję jako specjalista w Oslo pisuję głównie o historii i ekonomii ostatnio o podrózach, mentalności Skandynawów i Chińczyków

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości